Alpaka nie wielbłąd, pić musi!
A że wyjeżdżamy do krajów o bardzo bogatych tradycjach w zakresie produkcji alkoholi, przygotowaliśmy dla Was listę rzeczy, które powinny się znaleźć się w Waszym koszyku.
Uwaga! Artykuł tylko dla odbiorców pełnoletnich.
Górale i ekipa Snowee kochają likiery. Zbocza górskie porastają niezliczone ilości ziół, które po określonym przetworzeniu oferują przygody dla ducha i podniebienia. Nic dziwnego, że gdziekolwiek ruszymy się na narty, wszędzie zaoferują nam wyjątkowy, lokalny likier.
Słowacy mają Demanovkę i wyjątkową Tatratea o wielu smakach i woltażach, znacząco wzbierającą w ostatnich latach na popularności. Czechy? Becherovka. Zakładamy, że jeśli dotarłeś do tego miejsca, dobrze znasz się także z Jaggermeistrem.
Genepi i zioła
No dobrze, a co pije się we Francji, gdy odwiedzamy Les 2 Alpes lub Alpe D’Huez? Genepi, a dokładniej: génépi, czyli likier ziołowy z roślin z rodziny astrowatych, które porastają Alpy (ale także Pireneje) na wysokościach pomiędzy 1500 a 3000 metrów nad poziomem morza.
Pierwsza butelka genepi pochodzi z początku XIX wieku i jest dziełem botanika Charlesa Meuniera. Ta zawierała 14 alpejskich ziół. Obecnie nie ma reguły co do ich liczby zawartych w butelce. Na półkach szukajcie zwłaszcza tych z utopioną gałązką w środku. I uwaga! Zioła porastające zbocza alpejskie są pod ochroną – do celów przemysłowych uprawia się je dziś po prostu na plantacjach.
A wracając do ziół – jedną z roślin wchodzących w skład rodziny Artemizja jest bylica roczna, zwana w Polsce także pod nazwą piołunu. A to z kolei jeden z najważniejszych składników budzącego kontrowersje absyntu, który rozgrzewał bohemę, artystów i pisarzy (i wprowadzał w halucynacje). Absyntem miał się raczyć nasz romantyczny wieszcz Adam Mickiewicz.
Sprzedaż absyntu we Francji jest nielegalna, ale gdybyście poszukiwali wrażeń, znajdziecie je w butelce pod eufemistyczną nazwą piołunówki (spiritueux à base de plantes d’absinthe). Oczywiście nie spodziewajcie się żadnych innych poza upojeniem alkoholowym, bo zawartość psychoaktywnego tujonu jest ściśle regulowana i symboliczna.
Temat legalności absyntu jest na tyle istotny dla ludów alpejskich, że zakaz jego dystrybucji znalazł się w… szwajcarskiej konstytucji z 1907 roku! Co ciekawe, popularność absynt zawdzięcza atakowi mszycy i dramatycznie niskim zbiorom winogron końcem XIX wieku, co przekierowało na niego uwagę z wina.
Kraina winem płynąca
A gdy o winie mowa – Francja jest jego największym producentem na świecie. Powstaje tam ok. 41 mln hektolitrów wina rocznie i jest to aż 16% światowej produkcji. A Francuz wypija średnio 44 litry tego dobra w ciągu roku.
Ale wino wytwarza się też oczywiście we Włoszech, w Szwajcarii czy Austrii. Po prostu Alpy z uwagi na południowe usytuowanie i zróżnicowanie ziemi mają bardzo wdzięczne terroir do uprawy winorośli. Ciągnące się kilometrami winnice widać zresztą z pokładu autokaru, który wozi nas w Alpy np do La Tzoumaz. Kluczowy jest łagodny klimat dolin, nim wjedziemy na dobre do zimowej krainy u szczytu serpentyn. Warunki są zdecydowanie sprzyjające.
To w Alpach (no, prawie, na północ od Lyonu) znajduje się miejscowość Beaujeu. To stolica regionu Beaujolais, w której od 1985 roku w trzeci czwartek listopada pije się młode, cierpkie wino ze szczepu Gamay. O tej tradycji pewnie słyszeliście, bo podbija strzechy, uzupełniając listopadową ofertę gastronomiczną (m.in. Święto Marcina) o francuskie akcenty.
U podnóża Alp znajduje się też winiarska Sabaudia (Savoie), z której wina świetnie nadają się do uzupełnienia uczty z raclette’m i fondue w rolach głównych. Te są określane jako delikatne i mało intensywne. Jak donoszą znawcy, należy poszukiwać etykiet z napisem Vin de Savoie, a butelka powinna kosztować nie mniej niż 7 euro (oczywiście na półkach znajdziemy też sporo o wiele tańszej alternatywy).
Znawcy polecają zwłaszcza Chignin-Bergeron czy altesse, które określane są jako delikatne, bardzo kwasowe i najlepiej smakujące jako młode. Co my polecamy? Cóż, sztuka winiarska to tysiące lat kultury, tysiące nazw i wytwórni. Najczęściej ufamy intuicji, bo też w krajach alpejskich trudno się pomylić – po prostu większość butelek smakuje dobrze, nawet tych o niewygórowanych cenach.
Jeśli jednak chcecie mieć pewność, że wino ma jakość i pochodzi z odpowiedniego regionu, poszukujcie oznaczenia Appelation d’Origine Contrôlée. Bon appétit!
Małe piwka i… rivella!
I o ile wina to domena Francji czy Włoch, o tyle w Szwajcarii najczęściej pije się… piwo! Szwajcar przyjmuje rocznie ok. 56 l piwa (tak, wiemy, że właśnie to policzyliście i wyszło Wam, że to wcale nie tak dużo, hehe).
Najpopularniejszy w tym kraju lager to Feldschlösschen, który wśród rodzimych turystów nie cieszy się zbytnią przychylnością. We Francji z kolei strumieniami leje się Kronenbourg 1664, który, swoją drogą, dotarł już do nadwiślańskich marketów.
Gdybyśmy mieli jednak wskazać faworyta, koniecznie sprawdźcie Leffe, zwłaszcza w wersji Blonde. Świetnie komponuje się z obiadem (delikatne, lekka nuta goryczy), zapewnia wrażenia estetyczne, bo ma ładny kolor i butelkę.
Lubimy też dostępnego w Alpach Hoegaardena z Belgii i ogólnie przedstawicieli piwa pszenicznego (witbier), których jest nadreprezentacja. Jest nieprzejrzysty (intensywnie złotożółty), ma idealnie białą pianę, jak śnieg po opadzie, i wyjątkowy, bardzo treściwy i orzeźwiający smak.
To oczywiście tylko przykłady. I umówmy się – w trakcie słonecznego dnia na nartach, jako przerywnik i ukoronowanie obfitego w zjazdy dnia, smakuje każde piwo nalane na miejscu. W kompozycji z najpiękniejszymi szczytami górskimi i endorfinami, które dają zjazdy, złoty trunek smakuje jak nigdzie indziej na świecie. Pamiętajcie też, że w sklepach znajdziecie raczej warianty 0,2, 0,33 i 0,7, zamiast popularnych w Polsce czy Czechach półlitrowych butelek.
Wracając jeszcze na chwilę do Szwajcarii – jest jeszcze jeden charakterystyczny napój, który uwielbiają autochtoni. To rivella! Ta orzeźwiająca, bezalkoholowa “oranżada” (może być czerwona, niebieska albo zielona) powstaje na bazie… serum mlecznego. Jest bardzo słodka, ale dostępne są różne warianty smakowe (np. z dodatkiem zielonej herbaty), występuje także w wersji “odchudzonej”.
Do Włoch na bombardino i po grappę
Przejeżdżamy do Włoch, gdzie słońce i pomarańcze dolomitowych skał łączą się ze specyfikiem o wdzięcznej nazwie bombardino. Jeśli znacie kogel mogel, popularny zwłaszcza w PRL-u (i krajach Wschodu, wg wikipedii zwłaszcza na Kaukazie) i lubicie zblendowane żółtka z cukrem, pokochacie bombardino! Jeśli nie, istnieje szansa, że również, chociaż jajko z rumem albo whisky… Hmm…
Baza jest wzbogacona jeszcze o mleko i wieńczy ją słodka bita śmietana. Razem tworzy to smak niespotykany nigdzie indziej (nie dajcie się zwieść nadwiślańskim albo słowackim wariacjom) i będąc we Włoszech po prostu powinniście spróbować. Klasyczna sytuacja: kochaj albo rzuć! Warto też przyjrzeć się odmianie calimero, w której jako istotny składnik dochodzi jeszcze… espresso!
A rzecz o alkoholach zakończymy wspomnieniem grappy, charakterystycznego likieru oryginalnie robionego ze śliwek lub jabłek, ale także z destylatu skórek, pestek i gałązek pozostałych po produkcji wina. Czyli z resztek! Jednak nie ma jednej szkoły co do zawartości destylatu – np. grappa monovitigno produkuje się z określonego szczepu winogron, a w barach czy sklepach znajdziecie także warianty z macerowanymi ziołami.
Autorem tekstu jest Dominik, instruktor SKI